czwartek, 21 czerwca 2012

Dla tych, którzy jeszcze nie stracili cierpliwości

– On naprawdę nie był moim wykładowcą – powiedziała, zawijając się w miękki koc, który przyniósł specjalnie dla niej
– Wypij to. Pani zapewniała, że najlepszy. Domyślam się, że jesteś potwornie głodna, a w tej sytuacji raczej nie przełknęłabyś niczego normalnego – Kuba doskonale wcielał się w rolę opiekuna i z całych sił starał się nie pokazywać, jak bardzo ciekawi go ta historia.
– Dzięki. Obawiam się, że tego też nie przełknę – objęła starannie kubek dłońmi – przynajmniej trochę się ugrzeję. Czy tobie też jest tak zimno?
– Nie. Nie jest mi zimno. Jestem tylko zmęczony, ale nie martw się. Chętnie cię wysłucham.
– Nie chcę się zwierzać i nie potrzebuję tego protekcjonalnego tonu. Dzięki za troskę. Ostatecznie sam jesteś sobie winien. W końcu to był twój pomysł, żebym tu przyjeżdżała. Pewnie w normalnych okolicznościach spłynęłoby to po mnie jak po kaczce, ale jestem w kiepskiej kondycji i nie radzę sobie ze wszystkim.
– Dlatego uważam, że powinnaś się wygadać
– Śpij już. Masz jutro dużo roboty. Nie wiem, czy będę się nadawała na twoje wsparcie.
– Nie przesadzaj. Z resztą, jak chcesz. Dobranoc
Jakub niezbyt chętnie ułożył się na swoim łóżku, jednak po chwili słychać już było tylko jego rytmiczny oddech. Klara rozmyślała nad tym, w jak idiotycznej sytuacji się znalazła. Dopiero co była w miarę dobrze zorganizowaną kobietą sukcesu, stabilną emocjonalnie i dla wielu dziewczyn uchodzącą za ideał. I nagle „trach!”. Wszystko znów rozsypane w drobny mak. Sięgnęła ustami do kubka i poczuła, że nawet to jest przeciwko niej. Od dziecka nie cierpiała barszczu. Jednak nie odstawiła go, tylko piła drobnymi łyczkami. Byłby naprawdę smaczny, gdyby nie to, że nie cierpi buraków. Ale pomyślała sobie, że kolejny raz zastosuje znaną sztuczkę. Zada sobie jakieś cierpienie fizyczne, żeby odwrócić uwagę od tego duchowego. Po godzinie drętwego siedzenia zrzuciła koc i podeszła do okna. Niewiele było widać, ale świadomość, że za tą szybą jest ogromna woda pozwalała jej poczuć się małą i nieważną. Z takimi samymi problemami. Chciało jej się płakać, ale patrzyła tylko suchym wzrokiem w czarną przestrzeń przed sobą.
– Nie śpisz jeszcze? – Głos Kuby wyrwał ją z rozmyślań – Połóż się. Czasem dobrze przespać problemy. Przecież nie możesz tam stać przez całą noc.
– Myślałam, że zostanę jego żoną – Może trochę wbrew sobie i swoim zasadom Klara stwierdziła, że jednak musi zrzucić z siebie chociaż część tej historii.
– Kogo? Nadolskiego? – Dopiero po chwili zrozumiał, o co jej chodzi.
– Nie. Świętego Mikołaja! Pierwszy raz się uśmiechnęła i dalej historia opowiadała się właściwie sama:

Faktycznie poznałam go na uczelni. Na tych jedynych zajęciach, które przeprowadził z naszą grupą. Był świeżo po studiach. Pisał doktorat u naszego profesora, który musiał wyjechać i polecił mu przeprowadzenie tych zajęć. Nie mogę powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, ale było w nim coś przyciągającego uwagę. Tego dnia wpadaliśmy na siebie jeszcze kilka razy, choć nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji się spotkać. Gdy wracałam do domu, strasznie się rozpadało, a ja oczywiście nie miałam parasola.
 – Odprowadzę panią do przystanku – usłyszałam jego głos – Nie mogę przecież pozwolić, żeby pani zmokła.
 – Dziękuję. Proszę się o mnie nie martwić. Przecież nie jestem z cukru – odrzekłam trochę głupawo, ale zrobiło mi się nieswojo, bo nie byłam w tym miejscu jedyną dziewczyną bez parasola. Odprowadził mnie na ten przystanek i okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, i robiło się bardzo miło. Wysiadł razem ze mną i odprowadził pod sam blok, bo ulewa była okropna. Umówiliśmy się też na herbatę następnego dnia, bo podobno istnieje zwyczaj, że jeśli spotka się kogoś co najmniej trzykrotnie tego samego dnia, należy się z nim umówić na herbatę.
Domyślasz się, że byłam nieźle podekscytowana, a nie miałam za bardzo nikogo, komu mogłabym się zwierzyć. Następnego dnia dużo staranniej przygotowałam sobie strój i zrobiłam dyskretny, ale perfekcyjny makijaż. Chciałam po prostu wyglądać ładnie. Nie mogłam się doczekać końca zajęć, choć z całych sił tłumaczyłam sobie, że to nic takiego. I tak się zaczęło.
Od spotkania do spotkania, było coraz milej i milej aż można było uznać, że zostaliśmy parą. Tylko nie obnosiliśmy się z tym. Zwłaszcza na uczelni. Nie do końca rozumiałam dlaczego, bo byłam szczęśliwa i chciałam się tym pochwalić całemu światu, ale on nalegał, żeby to utrzymać przez jakiś czas w tajemnicy. Nie chciał, żeby ktoś mu zarzucił, że zadaje się ze studentką. Nie rozumiałam tego, ale zakochana kobieta na wiele się zgadza. Zwłaszcza, że spotkania w kawiarniach, teatrach i kinach, a później w jego mieszkaniu zupełnie mi odpowiadały. W moim dotychczas nudnym życiu wreszcie zaczęło dziać się coś naprawdę interesującego. Wiktor okazał się fantastycznym, interesującym facetem z wieloma pasjami, którymi potrafił mnie zarazić. Byłam naprawdę szczęśliwa. Coraz rzadziej bywałam w domu i oraz trudniej było mi skupić się na nauce, ale robiłam, co mogłam, bo nie chciałam dawać rodzicom powodu do krytyki.
Po kilku miesiącach takiego spotykania się Wiktor zaproponował, żebym się do niego wprowadziła. Przecież i tak większość czasu spędzałam u niego. Spakowałam więc walizki i wyprowadziłam się z domu. Oczywiście nie obyło się bez awantury. Rodzice podsumowali mnie jednoznacznie, ale ja nie byłam im dłużna i stwierdziłam, że są ostatnimi osobami, które miałyby prawo mnie umoralniać. Przeniosłam się w trybie ekspresowym. Nie powiem, byłam trochę zawiedziona taką propozycją, bo jednak moje podejście do relacji damsko-męskich jest, a przynajmniej wtedy było, raczej tradycyjne. Liczyłam na coś więcej. Romantyczną kolację i pierścionek. Bo ja już byłam pewna, że to właśnie ten. I pewnie dlatego postanowiłam dać mu jeszcze odrobinę czasu.
Wspólne mieszkanie było dla mnie jak bajka. Choć nie wychodziliśmy już tak często, realizowałam się na miejscu. Powoli oswajałam wszystkie pomieszczenia i uczyłam się, że teraz to także moja przestrzeń. Zawładnęłam szczególnie kuchnią. Urządziłam tam moje prawdziwe królestwo. Znosiłam doniczki z ziołami i te warkocze czosnku. W domu nigdy by mi na to nie pozwolono. Bo „po co?” Dla Wiktora stałam się prawdziwą gospodynią. Ale, oczywiście, nie tylko w garach tkwiłam. Lubiłam spędzać z nim leniwe popołudnia i ogólnie było super, ale coś się zaczęło psuć.
Mieszkaliśmy razem już od dwóch lat. Ja zbliżałam się do końca studiów i coraz śmielej planowałam nasze wspólne życie. Chciałam w końcu tego pierścionka, sukni i wesela. Nadawałam imiona naszym dzieciom i delikatnie, ale jednak trochę, zaczęłam naciskać. Pomyślałam, że bez wyraźnych sygnałów Wiktor nigdy się nie domyśli, że taki układ mi nie do końca wystarcza i w życiu nie poprosi mnie o rękę.
Tamtego wieczoru przygotowałam pyszną kolację, świece, nastrojową muzykę. Założyłam nową sukienkę i kupione na specjalne okazje kolczyki. Czekałam na niego odrobinę niespokojnie i zastanawiałam się, jak to rozegrać. Czułam, że dłużej nie wytrzymam. Jednak bałam się naruszyć tę dość przyjemną stabilizację.
Kiedy pochwalił już moje popisy kulinarne, zaczął opowiadać, jakie to miał szczęście, że wtedy padał deszcz i odprowadził mnie do domu.
– Wyglądasz oszałamiająco – powiedział, przytulając się do mojego policzka – Tak pięknie, że aż miałbym ochotę poprosić cię o rękę.
Moje emocje sięgnęły zenitu. Serce biło mi jak oszalałe i czekałam na ten jeden moment. Kiedy jednak wciąż milczał, spytałam – To czemu tego nie zrobisz?
– Jak to, czemu? – roześmiał się – Przecież nie mogę się z tobą ożenić. Ja już mam żonę.
W tym momencie czarno mi się zrobiło przed oczami i myślałam, że zemdleję, ale złość pomieszana z żalem i rozczarowaniem zdecydowanie podniosła mi poziom adrenaliny.
– Jak to, masz żonę?!!!
 – No, normalnie. Nie mów mi teraz, że nie wiedziałaś. Przecież wszyscy wiedzą.
– Słucham? Wszyscy wiedzą? A czy ja jestem wszyscy? Nigdy nawet przez chwilę nie zająknąłeś się o jakiejś żonie. Myślę, że zwróciłabym na to uwagę!!!
Trzasnęłam drzwiami od sypialni i zaczęłam się pakować. Nie interesowało mnie, że jest środek nocy i ze skulonym ogonem będę musiała wrócić do rodziców, z którymi nie rozmawiałam od tych dwóch lat. Nie mogłam spędzić z nim ani jednej chwili więcej. Próbował mnie powstrzymać, coś tłumaczyć, ale nie wierzyłam mu. Czułam się taką totalną kretynką.
Wróciłam do domu. Rodzice oczywiście bardzo się ucieszyli. Nawet nie za często powtarzali „a nie mówiliśmy” i jakoś mimo wszystko pomogli mi się pozbierać. Postanowiłam, że zerwę z nim wszelkie kontakty. Nie wiedziałam, co można by jeszcze tłumaczyć. Oszukał mnie, zwodził i tyle. Ale kochałam go, więc w głębi serca miałam nadzieję, że może jednak coś się wyjaśni. Że będzie o mnie walczył. Może rozwiedzie się z tą żoną. Wierz mi, dałabym mu szansę. Naprawdę mi na nim zależało.
Spotkałam go mniej więcej po roku, kiedy byłam tuż przed końcem studiów i składałam pracę magisterską w moim dziekanacie.
– Klara! Zaczekaj – nic się nie zmienił i myślałam przez chwilę, że zaraz po prostu wrócimy do domu – Napijesz się ze mną herbaty?
I tak oto przy herbacie się zaczęła i przy herbacie skończyła nasza intensywna, ale jednak krótka znajomość. Może trzeba było od razu unikać zadawania się z mężczyzną, który nie pija kawy.

– No, ale co było dalej? – Jakub nie chciał pozwolić na zakończenie opowieści w takim momencie.
– Nic nie było. Dowiedziałam się, że spotkał się z żoną, żeby omówić sprawy rozwodowe, bo naprawdę chciał się ze mną ożenić, ale jakoś tak wyszło, że do siebie wrócili, miało im się urodzić dziecko i ogólnie był bardzo szczęśliwy, za co chciał mi podziękować. Gdyby nie ja i tamta kolacja trwałby pewnie w takim zawieszeniu i nigdy do niej nie wrócił.
Jakub pożałował trochę, że zadał to pytanie, bo atmosfera w pokoju znów zaczęła gęstnieć. Nie wiedział za bardzo jak rozładować sytuację. W końcu nie co dzień stawał się powiernikiem młodszej koleżanki.
– Nic to – Klara zdecydowanie oderwała się od wspomnień – Może dobrze się stało. Musiałam się pozbierać. Skończyłam studia, znalazłam pracę i zaczęłam zajmować się kupnem mieszkania. I jakoś się udało. Tak przynajmniej myślałam. Do dziś.
– Daj spokój. Przecież jedno spotkanie o niczym nie świadczy. To chyba normalne, że nie mogłaś spokojnie przejść do porządku dziennego nad tym, że tak głupio się zachował. Każdy by się wkurzył.
– Ale ja się nie wkurzyłam. Nie byłam zła o to, że zachowywał się jak ostatni prostak. Przeraziło mnie to, że on przedstawiał mi swoją żonę, a ja pragnęłam tylko tego, żeby zaprosił mnie do hotelowego pokoju. I wierz mi, gdyby to zaproponował, poszłabym z nim bez najmniejszych oporów.

2 komentarze:

  1. Nie możesz tak tego zostawić.
    Co z Przepracowaną Byłą Studentką?
    z Podkochującym się Młodziakiem?
    z Panem DrugaMłodość ?

    Najlepsze jest to, że każdy widzi w tym trochę siebie. Tak szczerze to nie robimy nowych błędów, nie dokonujemy nowych wyborów, ktoś już je kiedyś zrobił - my tylko patrzymy na nie z własnej, mnie lub bardziej szczęśliwej perspektywy ;)

    OdpowiedzUsuń