Tak trzeba –
24.04.2012
Obudził go
uporczywy dźwięk wiertarki dochodzący zza ściany. To nowi sąsiedzi wijący sobie
gniazdko zabierali się do pracy. Jonasz zaklął pod nosem i schował głowę pod
poduszkę. Jak można budzić ludzi o tak wczesnej porze – jęknął i dopiero zaczął
zastanawiać się, która godzina.
Przez
ostatni tydzień nie pojawił się w pracowni. Co prawda nic nie można mu było
zarzucić, bo pracował w tym czasie bez wytchnienia, ale jednak wypada od czasu
do czasu stawić się w swoim miejscu pracy. Dodatkową motywacją było to, że być
może będzie tam ona. Od ich ostatniej rozmowy nie dała znaku życia. Nie chciał
do niej dzwonić, bo obawiał się, że uzna to za jakieś próby nacisku. Jednocześnie
rozumiał, że pewnie jest jeszcze na niego wściekła, a poza tym jest kobietą i
nie za bardzo wypada jej dzwonić do facetów. Zatem pojawienie się w pracy było
jedyną możliwością przełamania tego impasu.
Dlatego
podniósł się z łóżka, a kiedy zorientował się, która jest godzina, w bardzo
krótkim czasie był gotowy do wyjścia. Oczywiście uciekł mu autobus i kiedy
siedział na przystanku, wyobrażał sobie, że w każdym takim miejscu stoją
automaty z kawą dla wszystkich tych, którzy zrezygnowali z tego napoju bogów,
aby zdążyć wsiąść do autobusu, a potem zostali porzuceni w ostatniej chwili
przez złośliwego kierowcę i mają akurat tyle czasu, żeby wypić małą czarną.
Z tego pogranicza jawy i snu wyrwał go
irytujący dźwięk klaksonu. Okazało się, że to on był jego adresatem.
– Joszi!
Wskakuj – głos należał do ich nowej sekretarki, która rzeczywiście mieszkała
gdzieś niedaleko – Przecież nie mogę tu parkować.
– Ach cześć!
Dzięki – w mgnieniu oka znalazł się na miejscu pasażera – Co tutaj robisz o tej
porze?
– Pewnie to
samo co ty. No wiesz, zepsuty budzik, oczko w pończosze, takie tam drobnostki.
– Drobnostki-blahostki,
a potem nie wiesz, kiedy z piątej zrobiła się dziesiąta. Gnasz jak na złamanie
karku, a potem masz dużo czasu bo przedzierasz się z prędkością ślimaka przez
to zakorkowane miasto.
– Nie jest tak
źle. Znam skrót.
To rzekłszy,
Kasia, bo tak chyba miała na imię, o ile dobrze pamiętał, skręciła ostro w lewo
i ruszyła szybko naprzód.
Gdy usiadł
już przy swoim biurku, rozejrzał się dyskretnie. Nie było jej. Czyżby zupełnie
niepotrzebnie ukrywał się w swoim klaustrofobicznym mieszkaniu przez
tydzień? Może ona też przyjęła taką taktykę?
Nieco zrezygnowany włączył komputer i zaczął przeglądać zaległą pocztę. Gdy
wstał, aby zaparzyć sobie tę zaległą kawę, do jego uszu dotarły jakieś
podniesione głosy. jednym z nich niewątpliwie był jej głos.
Serce od
razu zaczęło mu bić szybciej i mimo że bardzo tego nie chciał, jakaś tajemnicza
siła w sposób zupełnie dla niego niezrozumiały przesuwała go w kierunku
gabinetu szefa.
– Zawsze mnie w coś wrobicie!!! Dobrze, niech
i tak będzie. Wiadomo, że pojadę. Tylko nie mów mi o tym, że będę mogła sobie
odpocząć. I zapamiętaj sobie, żebyś nie planował dla mnie żadnych zadań w
przerwie świątecznej!
Otwierające
się gwałtownie drzwi ledwie go ominęły. Stanął nieco osłupiały jej widokiem.
Była naprawdę zdenerwowana. Nie chciał, żeby pomyślała, że podsłuchiwał.
– Stało się
coś? – zapytał, aby cokolwiek powiedzieć – Mogę ci jakoś pomóc?
– Ty pomóc?
Dobre sobie. Przecież to właśnie wszystko przez ciebie!!! – wykrzyczała mu w
twarz i wybiegła. W powietrzu unosił się już tylko tak dobrze mu znany zapach.