poniedziałek, 27 lutego 2012

fragment trzeci

Pamiętała, kiedy dołączył do ich zgranej już ekipy – jakiś szalony, inny. Outsider. Sam jego wygląd budził mieszane uczucia, ale jedno trzeba mu było przyznać – miał w sobie to coś. Nie narzucał się, robił swoje i robił to dobrze. Wszyscy byli pod wrażeniem, a ponieważ się nie wywyższał, zyskał aprobatę i przychylność zespołu. Jej koleżanki starały się jakoś zabiegać o jego względy. Przynosiły mu kawę, pytały, czy chce kanapkę albo czy idzie z nimi na obiad. Dla niej był tylko kolegą z pracy, nawet nie tym ulubionym. Był to był, nie – to też dobrze.
Nie od razu zbliżyli się do siebie. Pierwszy raz mieli okazję porozmawiać na jednej z integracyjnych imprez. Zazwyczaj piła mało albo nie piła wcale. Nie potrzebowała alkoholu, żeby się dobrze bawić. Była więc też często etatowym kierowcą i dbała o to, aby spore grono jej przyjaciół dotarło do domu. Ale tego dnia miała mały kryzys. Taki malutki dołeczek, jak mawiała jej koleżanka z liceum. Wypiła więc trochę i trochę bardziej niż zazwyczaj zaszumiało jej w głowie. Usiadła przy stoliku i wolała się nie ruszać, dopóki nie będzie trochę lepiej panowała nad swoimi ruchami. Poprosiła o gorącą herbatę i siedziała nad szklanką, kiedy zapytał, czy może się przysiąść.
– Wolne?
– Jasne, siadaj – przesunęła się nieco w bok, bo nie lubiła, gdy ktoś zanadto się do niej zbliżał.
– Niezła impreza. Pierwszy raz jestem na takiej. Zazwyczaj nie lubię tych integracji. Praca to praca, a moje prywatne życie to moja sprawa. Ale tu jest inaczej, zupełnie przyjemnie.
– Nie zauważyłam. Może nie jestem w nastroju – nie chciała być niemiła, ale jakoś nie miała ochoty i siły na rozmowę.
–  Jak to? Chcesz o tym pogadać?
O rany – jęknęła w duchu – Co za gość – ale powiedziała tylko – Nie, dzięki. Do gadki też nie jestem w nastroju. Poza tym nie wylewam swoich żalów przed obcymi. I coś jeszcze – jeśli chcesz, żeby pozostały w tobie resztki tego dobrego, sugerowałabym zmianę towarzystwa. Moje może ci zaszkodzić. Wiesz, ja jestem jak trucizna, niszczę powoli, ale mogę zniszczyć wszystko…
Wstała i zaczęła szukać w torebce telefonu, żeby zamówić taksówkę. Zakręciło jej się w głowie i omal nie upadła. Wyjął telefon i wybrał numer korporacji.
– Tak, Bażancia, za dziesięć minut, dobrze, czekamy.

Później pamiętała tylko, że doszli do wyjścia, ale świeże powietrze najwyraźniej ścięło ją z nóg, bo następnego dnia nie mogła przypomnieć sobie już niczego więcej.
Obudziła się z wielkim bólem głowy. Zamrugała powiekami, których nie mogła unieść na dłużej, bo kowadło przygniatające jej głowę było zbyt ciężkie. Usłyszała to, co wyrwało ją ze snu: Jest godzina szósta trzydzieści, czas wstawać, jest godzina szósta trzydzieści… Nie mogła znaleźć telefonu. Przekręciła się więc delikatnie na brzuch i obmacała podłogę wokół łóżka. Poczuła pod palcami jakieś tabletki i butelkę z wodą. Ryzykując utratę głowy, poderwała się z wrażenia. Połknęła to jednym haustem i rozejrzała się uważnie. Jest godzina szósta trzydzieści, czas wstawać... Wyciągnęła telefon spod poduszki i wcisnęła guzik. W rzeczywistości było już trochę później. – Boże! Spóźnię się do pracy. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, ale jak ja mam stąd wyjść? –  Jej myśli galopowały jak oszalałe. To, co zobaczyła po chwili, napełniło ją tak ogromnym zdziwieniem, że nie była w stanie sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek poczuła coś równie silnego. Na podłodze, tuż przy łóżku stała filiżanka, cukiernica i mleko, a za nimi – wszystko na wyciągnięcie ręki – podłączony do przedłużacza ekspres. Wcisnęła guzik i czekała, aż zagrzeje się woda. Po zapaleniu się kontrolnej lampki, podstawiła filiżankę, wcisnęła jeszcze raz i szybko zatkała uszy. Dźwięk młynka mógłby ją przecież zabić. Po chwili poczuła ten wspaniały zapach budzący ją do życia. Piła kawę powoli i czuła, jak wszystko zaczyna wracać do normy.
Bez większych problemów doszła do łazienki i zanurzyła się w gorących  i lodowatych kroplach. To jednak niezły gość – pomyślała – ale może to wcale nie on. A kto inny? Przecież nie taksówkarz. Nic nie pamiętam. Chyba trzeba się za siebie wziąć. To nie do pomyślenia, żeby mi przytrafiały się takie sytuacje. Będę musiała z nim porozmawiać. Tak, koniecznie. I dowiem się dokładnie, co tu zaszło.
Po wyjściu z łazienki po raz kolejny doceniła swoje zamiłowanie do porządku. Jej wyprasowane i równo powieszone ubrania tylko czekały, aby je włożyć. Spakowała torebkę i była gotowa do wyjścia. Klucze wisiały na swoim miejscu, a mieszkanie wyglądało tak, jakby sama wszystko uprzątnęła przed snem. Różnica była tylko jedna. Drzwi zamknięto na jeden zatrzaskujący się zamek, a nie na trzy zasuwy.
Trudno, znów musi wziąć taksówkę. Ale nic to. Ma szansę się nie spóźnić i zachować twarz. Przez całą drogę układała w głowie, co mu powiedzieć. Nie chciała źle wypaść w jego oczach, ale chyba na robienie dobrego wrażenia było już za późno. Gdyby jeszcze coś pamiętała... Nie miała zbyt wielu takich doświadczeń i było jej potwornie głupio. Poza tym nie znała go i nie wiedziała, czy całe biuro nie będzie dziś o niej plotkowało. Trudno – zapłaciła taksówkarzowi i poprawiła płaszcz. Z podniesioną głową i spokojnym czołem, na którym nie pozostał najmniejszy ślad wczorajszego wieczoru, wkroczyła na dobrze sobie znany teren. Po drodze zajrzała do jego działu. Był już, czego nie można było powiedzieć o pozostałych. – Uff – pomyślała – widocznie nie tylko ja trochę sie zabawiłam. Siedział nad dymiącym kubkiem i mętnym wzrokiem wpatrywał się w jakiś nieistniejący punkt.
 – Dzięki. Gdyby nie ty, niewątpliwie spóźniłabym się dziś do pracy – zdołała wykrztusić.
– Polecam się – odparł i poderwał się od swego stołu, ale już jej nie było.
Później jakoś nigdy nie było okazji, aby wrócić do tego tematu.


wtorek, 21 lutego 2012

Ponieważ krótsze - dziś dwa fragmenty




Wrócił do domu jak zwykle na kolację. Żona w drodze z pokoju do kuchni musnęła delikatnie jego policzek. Uśmiechnął się do swoich myśli. Kiedyś wybiegała mu naprzeciw. Potem robiły to ich dzieci, rzucając mu się na szyję. Wtedy on też wracał do domu jak na skrzydłach. Stęskniony marzył tylko o tym, by poczuć ich ciepłe oddechy, słodki zapach, poczuć ich ciepło. Teraz wracał do domu po prostu, bo gdzie niby miałby pójść. Nie, nie były to przykre powroty, ale nie było w nich już nic z dawnej magii. A on ostatnio zaczął odczuwać to pragnienie, aby w jego życiu coś się zmieniło, nabrało intensywniejszych kolorów. Chciał znowu chłonąć życie wszystkimi zmysłami. Przecież był jeszcze młody. To, że miał dorosłe dzieci, nie oznaczało, że poczuł się starcem i nie miał nic przeciwko odstawieniu na boczny tor. Był dopiero po czterdziestce. Niektórzy jego koledzy właśnie teraz zakładali rodziny, zostawali ojcami. Zazdrościł im ich podekscytowania, tego jak promienieli szczęściem, jak intensywnie zaczęli wszystko odczuwać.
Umył ręce i usiadł przy pięknie zastawionym stole. Jego żona zajmowała się wystrojem wnętrz. Miała wyczucie, umiała urządzić wszystko tak, by przebywanie w otoczeniu przedmiotów, które ułożyła, sprawiało przyjemność. Teraz coraz rzadziej wychodziła z domu. Zawodowo osiągnęła niebywały sukces. Najpierw spalała się, pracując dla innych, później udało jej się założyć i rozwinąć własną dekoratorską firmę. Firma prosperowała już zadowalająco i nie było potrzeby, by cały czas czuwać nad każdym szczegółem. Zatem przyjmowała tylko niektóre zlecenia, resztę pozostawiając swoim pracownikom. Dzięki temu miała wreszcie czas na to, o czym od zawsze marzyła – na prowadzenie domu, dbanie o ogród, spełnianie się w kuchni. Od zawsze chciała mieć rodzinę i czas dla tej rodziny. Chciała wszystkim stworzyć warunki do celebrowania życia. Ciepłe, czyste ręczniki, gładka pościel, zapach domowego ciasta. Poza tym zawsze chciała, aby jej dom tętnił życiem, aby mogło ją odwiedzać wielu przyjaciół.
Spędzanie czasu w domu nie nudziło jej i nie męczyło, bo nie było przymusem. Wiedziała, że w każdej chwili może zająć się czymś innym. Dzięki temu, że miała czas dla innych, stała się powiernicą wielu sekretów, zaczynała w pewnym sensie żyć życiem swych dzieci i przyjaciół. Była ich przyjaciółką i wsparciem. Czuła się spełniona, potrzebna i szczęśliwa.
Lubiła siadać co wieczór do kolacji i słuchać relacji męża lub po prostu milczeć. Cisza jej nie męczyła. Pod tym względem była nietypową kobietą. Nie musiała nieustannie paplać, roztrząsać wszystkiego. Lubiła marzyć i rozmyślać, umiała słuchać. Właśnie tym go ujęła. Była tak inna od jego bez przerwy trajkoczących koleżanek. W jej milczeniu jednak nie było smutku czy nudy. Był fascynujący, bo dzięki niemu kryła w sobie tajemnicę, a on zapragnął tę tajemnicę odkryć. I odkrywał ją codziennie przez bardzo długi czas, lecz po dwudziestu wspólnie spędzonych latach zaczął odczuwać znużenie. Jego żona była nadal piękną, wspaniałą, dobrą i atrakcyjną kobietą. Kochał ją bardzo. Czuł jednak, że przestaje być dla niego niewiadomą. I choć to, że tak doskonale ją zna i rozumie, było dla niego powodem do radości, coraz częściej zaczął odczuwać smutek płynący właśnie z braku tej młodzieńczej ekscytacji. Nie chciał pogodzić się z upływającym czasem. Chciał czegoś szalonego, ale czuł, że ona tego nie potrzebuje, a nie wyobrażał sobie tego szaleństwa w samotności lub z kim innym...
Zobaczył jakoś wyjątkowo uroczyście nakryty stół i to na pięć osób, a nie jak zwykle na dwie. Odkąd dzieci się wyprowadziły, kolację zazwyczaj jadali sami. Dziś najwyraźniej miało być inaczej.
Na górze czekał na niego świeży strój, a żona prosiła, aby się pospieszył. Okazja musiała być szczególna, ale strój nie wskazywał na jakieś szczególnie oficjalne okoliczności. Usłyszał na dole głosy – swoich dzieci. To zabawne, właśnie przed chwilą o nich myślał, a oni tu są. Usłyszał też jakiś inny niesłyszany dotąd głos – głos należący niewątpliwie do jakiegoś młodego mężczyzny. Poprawił się i spojrzeniem w lustro ogarnął swój wizerunek. Nie było najgorzej. Ciągle był atrakcyjny i mógł się podobać. Radośnie zbiegł po schodach i jak za dawnych czasów przywitał się z dziećmi.


..............................
Przemierzał schody po trzy, a nawet cztery stopnie. Spieszył się, ale nie skorzystał z windy. Odkąd musiał spędzić cały dzień zawieszony na wysokości dwunastego piętra w małym pudełeczku, nigdy tego nie robił bez wyraźnej potrzeby. Poza tym chodzenie po schodach jest bardzo zdrowe, a on dbał o zdrowie. Dziś humor mu dopisywał. Nie była to euforia, ale poczucie ulgi, podobne do tego, gdy ktoś zrzuci z siebie zbyt długo dźwigany ciężar. Trudno, może wszystko straci, ale przynajmniej spróbował. Ziarno zasiane. Dłużej i tak nie mógłby tak żyć. Tak będzie więc lepiej.
Jego odziedziczona po dziadkach kawalerka przywitała go znajomym zaduchem. Tutaj nawet w wyjątkowo zimny dzień było wyjątkowo gorąco. Ot, urok starego, małego mieszkania. Ale on lubił ten zaduch. Kojarzył mu się z chwilami beztroskiego dzieciństwa, kiedy odwiedzał swoich dziadków, grywał z nimi w brydża, próbował nalewek i prowadził poważne rozmowy o życiu. Tak, tylko oni od samego początku traktowali go poważnie. Lubił tu przychodzić. U nich czuł się swobodnie, wolny od wiecznych uwag i kontroli rodziców. Jego dziadkowie bowiem wspólnie przyjęli zasadę o tym, że rodzice są od wychowywania, dziadkowie mają tylko kochać. W tej miłości mieściło się bardzo wiele, a przede wszystkim spora doza rozpieszczania. Jednak, o dziwo, to u nich najrzadziej przychodziły mu do głowy szalone pomysły, by coś zbroić, by zrobić na przekór. Czuł, że skoro jest traktowany poważnie, powinien też poważnie postępować.
Zapalił papierosa. Od dawna zamierzał zerwać z nałogiem, ale póki co, tylko go ograniczył. Dziś miał dla siebie usprawiedliwienie. Wystarczyłoby na usprawiedliwienie tysiąca wypalonych papierosów. To przecież był ten dzień. Dzień, do którego przygotowywał się przez wiele miesięcy, który zaplanował w najdrobniejszych szczegółach, który wyobrażał sobie tysiące razy. Emocje jeszcze nie opadły, ręce mu drżały, a otulający go zewsząd dym przynosił spokój, głębsze oddechy, choć zatrute, dawały ukojenie. Poczuł pustkę. Nie wiedział, o czym myśleć. Dotychczas tylko myśli o tym dniu zajmowały jego głowę, teraz koniec. Pewnie niedługo znów zajmie się planowaniem czegoś, ale póki co miał przed sobą zagadkę, stał przed niewiadomą. Wmyśliwanie się w dwie możliwe wersje wydarzeń było zbyt męczące, dlatego wolał nie myśleć. Chciał jedynie intensywnie odczuwać tę ulgę, która dziś w końcu się pojawiła.
Siedział tak już bardzo długo i wodził wzrokiem za kolejnymi światłami pojawiającymi się w oknach innych. Lubił się temu przyglądać, snuł wtedy historie o życiu innych ludzi. Zastanawiał się nad tym, kim oni są, jak żyją, co czują. Pomyślał, że byliby świetnym tematem na książkę, ale nie wiedział, czy kiedykolwiek uda mu się zabrać za pisanie. Chyba nie miał wystarczająco dużo zapału.
Wyjął ostatniego papierosa, zgniótł opakowanie i rzucił w kierunku kosza. Upadło tuż obok, na niezłej już stercie śmieci. Pomyślał, że zajmie się tym jutro – dziś nie miał siły. W końcu otworzył okno i rozprostował plecy. Po zdrętwiałym ciele przebiegły liczne mrówki. Powietrze, które ledwie przebiło się przez tuman dymu, spotęgowało tylko zapach tytoniu. Wcisnął przycisk czajnika i opłukał jedną ze szklanek tkwiących w zlewie. Nasypał do niej dwie łyżeczki drobno zmielonego kawowego proszku. Która to kawa dzisiaj? Ósma? Dziewiąta? Nie pił kawy z powodu chęci odgonienia snu. I tak by dziś nie zasnął. Kawa była jego częścią, nie mógł żyć bez niej, towarzyszyła mu zawsze, kochał kawę. Jednak nie kazał sobie usunąć serca jak bohater Zielonej gęsi. Wiedział, czym mogłoby to grozić. Miał w życiu dwie miłości, dla których warto było mieć serce – kawę i ją.
Wiedział, że ma dużo pracy, że musi zająć się tymi projektami, że jest ktoś, kto na nie czeka, ale miał ochotę z samego rana zadzwonić do biura i powiedzieć, że będzie pracował w domu. Musi odpocząć, przez jakiś czas zaszyć się w swoim azylu.




wtorek, 14 lutego 2012

Tak trzeba, czyli z braku innego tytułu

Postanowiłam wreszcie wyjść z cienia i przekazać tym, którzy zechcą to przeczytać, pierwszą część mojej powieści w odcinkach. Obiecuję, że kolejne w każdy wtorek.
Uwagi, również krytyczne mile widziane. Zapraszam.


Wiało już chyba od tygodnia. Co wieczór wracała do domu jak pies z podkulonym ogonem – zmarznięta i przemoczona do suchej nitki. I miała dość. Dość wychodzenia z domu skoro świt, dość powrotów późną nocą. Co z tego, że do pustego mieszkania. Lubiła to mieszkanie i nawet jeśli nie miała męża i dzieci, miała przecież prawo do własnego życia, do swojej prywatności. Na razie jej prywatność ograniczała się do samotnych nocy w małej niewykończonej sypialni. Kładła się zawsze za późno i wstawała zawsze zbyt wcześnie, więc nawet tam nie mogła zagrzać miejsca wystarczająco długo.
Jeszcze dwa lata temu, kiedy mieszkała z rodzicami, oddałaby wszystko za ten własny mały kąt. Planowała, co w nim urządzi, jak będzie spędzać samotne długie wieczory i wczesne poranki z kawą pitą na tarasie. Tak, wtedy marzyła o mieszkanku idealnym – małym, przytulnym i jej własnym. Osiągnęła cel – udało jej się dostać awans i wynegocjować dobre warunki kredytu. Potem znalazła wymarzone lokum i podpisała umowę z bankiem. Wiedziała, że spłata takiej pożyczki nie jest bułką z masłem, ale jest młoda, ambitna, ma dobrze płatną pracę. Kiedy, jeśli nie teraz?
Rodzicom, oczywiście jej pomysł się nie spodobał. Przecież była im potrzebna, przecież było im razem dobrze. Nie wychodziła za mąż, więc po co przeprowadzka? I to na drugi koniec miasta!!! Czy ona chce całkiem z nimi zerwać kontakt? Już ich nie potrzebuje, ale przecież oni potrzebują jej. I jak sami zdołają opłacić mieszkanie, po co dodatkowe wydatki i tak jest ich mnóstwo. Jej argumenty o potrzebie samodzielności, o tym, że są przecież jeszcze młodzi, że nie wyjeżdża za granicę, ani nawet do innego miasta, nie miały znaczenia. Nie chciała im mówić, że ma już dość ich wiecznych kontroli, planowania jej zajęć i znajdowania znajomych – kolejnych kandydatów do jej ręki. Chciała wziąć swoje życie w swoje ręce – zacząć wreszcie decydować o sobie. Nie, nie chciała ich opuszczać, zostawiać na łasce losu. Chciała po prostu ich nie znienawidzić, chciała, żeby pozostał szacunek i miłość, a do tego potrzebny był jej dystans.
Była to tylko jedna z decyzji podjęta pod wpływem rozmowy ze znajomym psychologiem, który bez zbytniego wgłębiania się w zakamarki jej duszy podsunął kilka pytań, na które jego zdaniem powinna sobie odpowiedzieć. Zaczęła zmiany.
Początek był cudowny. Stała się wreszcie panią siebie – finansowo i duchowo niezależną. Ogarnięta euforią jak na skrzydłach biegła do pracy, by wypełniać swoje nowe obowiązki i jak na skrzydłach wracała do swego gniazdka po drodze wstępując do sklepów, by wybierać kolejne niezbędne do jej szczęścia rzeczy. Uwielbiała urządzać mieszkania. Żałowała, że nie została projektantką wnętrz, ale teraz nie bardzo chciało jej się to zmieniać. Spalała się więc twórczo w tym jednym malutkim projekcie. Wybierała kolory ścian, glazury i zasłon, kupowała meble. Rozmyślała nad sprzętem grającym i AGD. Chciała, żeby wszystko było poukładane jak w pudełeczku. Miała wrażenie, że jeśli otoczy się porządkiem i będzie miała dobrze funkcjonujące mieszkanie, w jej życiu też zacznie się układać. Nic nie męczyło jej tak, jak wieczny bałagan. Zasadą obowiązującą więc przy urządzaniu się był minimalizm. Chciała mieć ładne, przestronne, niezagracone mieszkanie. Takie, w którym da się oddychać pełną piersią – inne od tego, z którego uciekła.
Rano chciało jej się wstawać. Prysznic w ślicznej wygodnej łazience z granatowo-czerwonymi płytkami i ścianami w odcieniach piasku i słońca budził ją do życia. Potem siadała w oknie kuchni lub na tarasie i piła bez pośpiechu kawę ze swego nowego wymarzonego ekspresu. Zawsze marzyła o tym, aby jej dom wypełniał zapach kawy, a w jej domu kawę pito raczej rzadko – ona sama zaś pijała ją zazwyczaj potajemnie lub jawnie przy jakiejś super okazji, kiedy to wyjątkowo zezwalano jej na to. Rozkoszowała się więc tą kawą i przygotowywała sobie śniadanie. Grzanka, jajko, sok pomarańczowy lub płatki. Lubiła gotować, odprężało ją to, ale jeszcze bardziej uwielbiała rytuał przygotowań posiłku. Nakrywanie do stołu, ustawianie naczyń, dekoracji, planowanie tego, co przygotuje. Czasem brakowało jej kogoś przy posiłku, ale wtedy oddawała się rozmyślaniom. Nie miała przecież, aż tak wiele czasu. Chciało jej się żyć.
Dzięki tej zmianie, dzięki satysfakcji, jaka z niej płynęła, stała się spokojniejsza i lepiej nastawiona do świata. Wiedziała, że to nie rozwiąże wszystkich emocjonalnych problemów, ale od czegoś trzeba zacząć. Znajdowała czas na spotkania z przyjaciółmi i wyjścia do kina czy teatru. Była gotowa spotkać się z mamą czy tatą, ale nie biegła już na każde ich skinienie. Szanowała swój czas i prywatność i miała nadzieję, że dzięki temu oni też zaczną ją szanować. W zdrowy sposób zatęskniła nawet za rodzicami i z radością jeździła do nich w weekendy, gdy zapraszali ją na niedzielny czy sobotni obiad. Ale spotykała się z nimi także na mieście. Zaprosiła ich kilka razy do siebie, lecz denerwowały ją ich komentarze, więc postanowiła spotkania z rodzicami w jej mieszkaniu ograniczyć do minimum i popracować jeszcze trochę nad nimi.

Dziś była roztrzęsiona bardziej niż zwykle, nie dlatego, że wiało i padał deszcz, nie dlatego, że przemokła do suchej nitki. Wcisnęła guzik ekspresu i poszła do łazienki. Czuła jak strużki wody parzą jej skórę, ale chciała tego, potrzebowała nie tylko się rozgrzać, ale przez chwilę zapomnieć. Szum izolował od świata, a parzący ból sprawiał nawet przyjemność. Nienawidziła siebie  w tej chwili i chciała zadać sobie ból, miała ochotę walić głową w ściany i rozbić wszystko, co znajdowało się łazience. Stała tak w odrętwieniu do chwili, gdy z trudem już tylko mogła łapać powietrze w zaparowanym wnętrzu. Zakręciła wodę i szum ucichł, lecz ze wzmożoną siłą odbił się, rozbijając o ścianki jej szloch. Osunęła się na podłogę i płakała, płakała bez tchu, było jej wszystko jedno – dlaczego w ogóle jeszcze żyje, przecież lepiej byłoby bez niej. Płacz jednak nie pozwalał jej pozbyć się ciężaru, który od dawna gnieździł się w jej wnętrzu.
Owinięta w miękki ciepły szlafrok odważyła się wreszcie wyjść. Czekała na nią ledwie ciepła filiżanka, nie dolewała do niej mleka ani nie dodawała cukru – tak jakby chciała siebie ukarać. Za co?
Jak on mógł to powiedzieć? Tłukło się jej w głowie. Dlaczego do tego dopuściłam, nie mogę, nie chcę, jaka ja jestem głupia. Myśli w jej głowie nie dawały jej żadnych szans. Była dla siebie jak najokrutniejszy sędzia – nie było taryfy ulgowej, nie było tłumaczenia. Jestem skończoną idiotką. Przecież tyle razy powtarzałam sobie, że mi nie wolno, że nie mogę na to pozwolić, ale najwyraźniej chciałam tego. Chciałam, bo jestem pieprzoną egoistką. No i mam za swoje, to moja i tylko moja wina. Cisnęła filiżanką z całej siły, zostawiając pierwszy ślad na swojej świeżo wymalowanej ścianie. Patrzyła w otępieniu, jak strużki kawy spływają na kremową wykładzinę. To nie ma znaczenia. Zaczęła zbierać okruchy porcelany i z zapamiętaniem wbijać je sobie w dłonie tak, by sprawiały ból. Wszystko było lepsze…